O ogrodowych krwiopijcach i niszczycielach przyjemnych wieczorów

O ogrodowych krwiopijcach i niszczycielach przyjemnych wieczorów

Chyba większość z nas bez większego problemu może sobie wyobrazić następującą scenkę. Jest przyjemne czerwcowe popołudnie. Na wizytę zapowiedziało się kilkoro znajomych. Mąż rozpala grilla, żona kończy przygotowywać w kuchni sałatkę. Goście zjawiają się punktualnie z butelką białego wina. Panie zasiadają przy stole w ogrodzie i popijają chłodne wino, podczas gdy panowie dzierżąc puszki z piwem w dłoniach debatują nad rożnem nad sposobami marynowania i grillowania karkówki. Sielskie spotkanie toczy się w ogrodzie do momentu, kiedy zaczyna zapadać zmrok. Wtedy, zupełnie znikąd, pojawia się armia setek, a może tysięcy, uzbrojonych w kłujące trąbki, brzęczących krwiopijców. Obsiadają biesiadników, czyniąc spożywanie przygotowanych pokarmów niemal niemożliwym, a z pewnością niebezpiecznym z racji ciągłego wymachiwania sztućcami w celu opędzenia się od atakujących natrętów. W ruch idą wszelkiego rodzaju środki przeciw ukąszeniom komarów – świece, olejki, maści i spray’e. Nic nie pomaga. Uzbrojona armia zdaje sobie nic nie robić z czynionych przez biesiadników wysiłków. Atakują ze zdwojoną mocą, jakby chcąc pokazać, że to one tu rządzą. I nic biesiadnikom po pięknym widoku zachodzącego słońca, prześwitującym poprzez liście drzew. Nic po karkówce, nic po winie, nic po sałatce. Terytorium pod nazwą ogród zostało przejęte przez chmarę prawie mikroskopijnych, latających, żądnych krwi bestii. Biesiadnikom pozostanie salon, telewizor i, na cale szczęście, dobrze zaopatrzony barek.